Nie młotem, a gitarą kują talenty. Kuźnia Gitarzystów.

Gdzie się uczyć gry na gitarze? Internet pełen jest różnych materiałów instruktażowych, forów poradniczych, czy tabulatur największych hitów. Możliwości co niemiara! Niestety domorosłe muzykowanie często wiąże się z chmarą błędów i niedociągnięć. KUŹNIA GITARZYSTÓW została stworzona po to, by niszczyć je w gardłach buchających pieców i przekuwać w wirtuozerię.

Ździebko przesadziłem z tymi buchającymi piecami. To prawda, są piece, piecyki lub wzmacniacze gitarowe jak ktoś woli, ale wypływające z nich para i ogień pozostają raczej w sferze abstrakcji. Odległej? Jimi Hendrix pokręciłby przecząco głową i zagrał zaledwie pięć akordów legendarnego „Hey Joe”: C-dur, G-dur, D-dur, A-dur, E-dur. „Pięć akordów i muzyczny trans gotowy”, zaśmiałby się, podniósł gitarę do ust i zaimprowizował solówkę zębami.

Pieszcząc kciukiem tył gryfu i dociskając struny do progów wprawia się instrument w skrajności: od łkania do śmiechu, a przy tym wznieca się pożar w pudle rezonansowym i we własnym sercu. Nauczyciele KUŹNI GITARZYSTÓW robią wszystko, aby razem z uczniami odprawić ten ezoteryczny rytuał. Oczywiście dopingują ich „z góry” legendy sześciu strun (dwunastu? – również!) i ,obowiązkowo, starożytne muzy Erato z Terpsychorą, którym nie była obca kitara czy lira. Słyszałem, że Terpsychorę rzeźbiarze często przedstawiali z plektronem – taką starogrecką kostką do szarpania strun. Sylwetki muz, zastygnięte w ruchu gdzieś na Peloponezie, pod pokrywą ociosanego kamienia nucą, że wprawdzie są trochę nadszarpnięte zębem czasu, ale blues, jazz, rock… właśnie rock – (!) – buntowniczy, szczery rock w żadnym razie nie umarł dwadzieścia, czy trzydzieści lat temu, jak co poniektórzy twierdzą, ale wciąż może uobecnić się tu i teraz. A w KUŹNI GITARZYSTÓW brzmi całkiem dobrze. Czasem warto posłuchać starszych.

Hey ! Mr. Tambourine Man, play a song for me

I’m not sleepy and there is no place I’m going to (…)

Tak śpiewał Bob Dylan. Sceptyczny Bob Dylan. Zagubiony Bob Dylan. Było jeszcze gorzej w momencie gdy zaczynał. Godzinami słuchał folkowych płyt, mozolnie naśladując wykonawców, a trafiwszy do Nowego Jorku doskonalił technikę w ciemnych klubach przy MacDougal Street na Greenwich Village. Pewnie szybciej zdobyłby szczyty, gdyby gdzieś na Manhattanie była szkółka gitarowa na kształt KUŹNI GITARZYSTÓW. Ech…nie mieli szczęścia ci Nowojorczycy.

Mają je natomiast Białostocczanie i Warszawiacy! KUŹNIA GITARZYSTÓW w Białymstoku mieści się przy ulicy Fabrycznej 18, zaś w Warszawie przy al. Solidarności 119/125. Tak…to tuż obok niedawno zlikwidowanego kina Femina, którego miejsce zajmie kolejna „Biedronka”. Z okien KUŹNI z pewnością widać było cios zadawany historii stolicy: kino otwarto w 1938 roku, w czasie okupacji przemianowano na rewię niemiecką, później znalazło się ono w obrębie getta… ktoś z KUŹNI musi napisać o tym sentymentalną balladę.

Na przykład założyciel KUŹNI GITARZYSTÓW – Bartosz Hołownia. Wykształcenie ma wszechstronne jak na znakomitego muzyka i zarządzającego przystało. Uczył się na dwóch renomowanych uczelniach: w klasie gitary w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina oraz w Szkole Głównej Handlowej na kierunku Marketing i Zarządzanie. KUŹNIĘ oparł na systemie trzech poziomów: podstawowego, średnio zaawansowanego i zaawansowanego. Jej drzwi są otwarte dla wszystkich, bez ograniczeń wiekowych. Tym samym zapisać mogą się ci, co jeszcze nie trzymali gitary w dłoniach; ci, co zdobyli już pierwsze sznyty; oraz ci, których na jamach obwołują „wymiataczami”. Jak wiemy, określenie „wymiatacza” nie zwalnia grającego z ćwiczeń i pogłębiania tajników muzyki. W końcu dla tych prawdziwych „wymiataczy” szlifowania do perfekcji rajdu po gryfie nigdy nie jest mało. A jeśli najdzie ich chęć na sparing solówek i riffów, to w KUŹNI znajdą godnych siebie przeciwników. Jednak z góry uprzedzam: Bartek Hołownia wychowywał się na rocku i metalu, a na dzień dzisiejszy jest prawdziwym koneserem bluesa w każdej odmianie. Mógłbym jeszcze długo opisywać muzyczny szlak, którym podąża Bartek; jego naukę u wybitnych: Artura Lesickiego, Krzysztofa Barcika, czy Leszka Potasińskiego, kooperację z Ewą Szlachcic i zespołem „Way No Way”, udział na Międzynarodowych Warsztatach Jazzowych w Puławach, posadę gitarzysty sesyjnego grającego m.in. dla Krzysztofa Kiljańskiego, Ady Szulc, orkiestry Tomka Szymusia…, przy tym nie zapominając o prestiżowych nagraniach programów telewizyjnych takich jak: „Taniec z Gwiazdami”, „X-Factor” oraz „Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu”, zachwycał również w orkiestrach musicali „Metropolish” oraz „MusicaLove”. Dużo tego, przyznajcie?

Pozostali członkowie kadry są jak dźwięki gitary legendy bluesa – B.B. Kinga, który od kilku dobrych lat pojawia się na scenie ze swoim autorskim Gibsonem „Lucille”. B.B. King to niekwestionowany król. Jego kariera sięga 1948 roku! Zaczął zaledwie trzy lata po zakończeniu II-giej wojny światowej i wciąż jeździ w trasy. Jakim cudem? Nie umniejszając jego głosowi, widziałbym odpowiedź w unikalnym stylu gry. Od B.B. Kinga nie wymaga się szybkich pasaży, technicznej gimnastyki. Wystarczy kilka dźwięków w których jest wszystko. Myślę, że KUŹNI GITARZYSTÓW zadedykowałby kawałek „Playin’ With My Friends”:

Everybody’s gonna stand up,
Play their favorite tune
You can pick any tune you want to,
As long as it’s the blues 

Jak długo będzie to blues? A dlaczego nie bluegrass? Na miejscy B.B. Kinga bym się nie ograniczał. Tak się składa, że Krzysiek Zagajewski – nauczyciel poziomu podstawowego i średniozaawansowanego – uwielbia blues-rocka i bluegrass. Jako absolwent Autorskiej Szkoły Muzyki Rozrywkowej i Jazzu im. K. Komedy doskonale wie, co się z czym je. Podłącza „wiosło” do wzmacniacza, ustawia strojenie i dostosowuje się do szumu Appalachii, krainy gdzie banjo i mandolina połączyły się z jazzem, a w szkocki, irlandzki i brytyjski folk wtopił się nieśmiertelny blues.

Mateusza Madeja – nauczyciela poziomu średniozaawansowanego – możemy nazwać postępowcem. Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie pogardzi on dobrą muzyką elektroniczną, ani alternatywnym rockiem. To tylko potwierdza jego otwartość umysłu na nowe brzemienia. Brał udział w wielu warsztatach z takimi autorytetami jak: Scott Henderson, Marek Raduli, czy Marek Napiórkowski. Usłyszeć go można w nagraniach zespołów „The Flow” i „Flameberg”. Co więcej , Mateusz odwiedził amerykańskie Savannah (to tam poległ Puławski!), gdzie pracował jako muzyk sesyjny. Napisał też muzykę do kilku reklam telewizyjnych. Dlatego uzbrójcie się w cierpliwość podczas oglądania telewizji. Kto wie, może usłyszycie w którymś momencie „tłusty” riff autorstwa Mateusza.

Od września zeszłego roku kadrę wspiera Paweł „Szucher” Szuszkiewicz – nauczyciel poziomu podstawowego i średnio zaawansowanego. Gdy przychodzi na kontrolne badania pielęgniarki już wiedzą, że serce mu bije w rytmie bluesa; przy pobieraniu krwi strzykawka napełnia się w rytmie bluesa; a gdy lekarka ogląda gardło, to jego język podskakuje w rytmie bluesa. Nie można przejść obojętnie obok pomysłu Pawła odnośnie organizacji Supraskich Spotkań Okołobluesowych, których on sam jest dyrektorem artystycznym Grał w zespole „Blue Water”. Z zespołem „Bracia i Siostry” zawojował większość bluesowych festiwali w Polsce, koncertował z nim także w trakcie Polish Day w Chicago. Jego utwór można znaleźć na II wydaniu Antologii Polskiego Bluesa. Dziewczyny, jeśli reflektujecie dwunastotaktowy flirt z prawdziwym bluesmanem, to zapiszcie się na lekcję z Pawłem do białostockiej filii KUŹNI.

Tomek Gąsowski różni się od kolegów. Gra na czterech strunach, a nie sześciu jak inni. Czuje się osamotniony? Skądże. Wprawdzie ma cztery struny, ale grubsze. Basowe. Doskonalił umiejętności w klasie kontrabasu w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Zahaczył też o Warsztaty Jazzowe w Puławach. Kontrabas kontrabasem, jazz jazzem, a Tomek oprócz niskiego, ciepłego brzmienia wyjętego z sesji Billa Evansa, pokochał metal, bujając karkiem z kapelą „Inhummus”. Nie stroni od bluesa – grał z Włodkiem Dudkiem. Ścieżki jego muzycznego przeznaczenia skrzyżowały się z Joanną Soul Wołoczko oraz zespołem „Bracia i Siostry” (gra w nim wspomniany Paweł „Szucher” Szuszkiewicz).

Bez Michała Chylińskiego KUŹNIA GITARZYSTÓW padłaby. Plan lekcji ogarnąłby chaos, tak jak umysł Ozziego Osbourna w latach 60-tych (istny „Paranoid”!), a zdezorientowani nauczyciele ucałowaliby klamki. Wstrząs podobny do tego po trefnym towarze od członków zespołu „Motorhead”!

Brain dead, total amnesia,
Get some mental anaesthesia,
Don’t move, I’ll shut the door and kill the lights,
And if I can’t be wrong I could be right (…)

Michał, mimo, że jest zagorzałym słuchaczem trash metalu i rocka psychodelicznego, panuje nad sekretariatem. Równolegle szkoli uczniów z poziomu podstawowego, a sam pobiera lekcje w Autorskiej Szkole Muzyki Rozrywkowej i Jazzu im. K. Komedy. Ale zmysł organizacyjno-logistyczny, jak mniemam, rozwinął w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania w Białymstoku – kierunek Informatyka i Ekonometria. Poza tym zasila folk-metalowy zespół „Runika”.

KUŹNIA GITARZYSTÓW jest wyposażona tak dobrze, jak czterogryfowa gitara Michaela Angelo Batio. Jak już wspominałem, warszawska filia ma lokal w centrum, co oznacza, że dotarcie nie sprawia problemu. Nie trzeba się martwić wcześniejszym przyjazdem. Pięć, dziesięć minut do zajęć? No problem. Są kanapy, fotele, herbata, kawa, sok…może znajdzie się też puchatkowe „małe co nieco”. Jest też najnowszy numer magazynu „Gitarzysta”. Pędzicie na lekcje prosto z pracy lub szkoły i nie mieliście czasu na zabranie gitar z domu? Nie martwcie się tym. Cały sprzęt czeka w salach, a dokładniej: „gitary klasyczne: Yamaha C30, gitary akustyczne: Fender CD140, gitary elektryczne: Ibanez SA120EX,Epiphone Les Paul 100 i Squier Stratocaster Affinity!”; a dodatkowo: „stroik, metronom, kabel, wyśmienite combo gitarowe Roland Cube 20 oraz wah-wah Dunlop GCB-95 Cry Baby”. Do tego wszystkie sale wyłożono gąbką akustyczną. Dla lepszego dźwięku i lepszych relacji z sąsiadami. Przed zajęciami warto się wyciszyć i pomedytować przy autografach światowych sław. Ściany całego korytarza obwieszono wielkimi nazwiskami – zdobycze z koncertów, na które nauczyciele KUŹNI chętnie jeżdżą. Lubicie Tommego Emmanuela, bądź Marcusa Millera? Oni też tam są.

Bym zapomniał! KUŹNIA pozwala sobie na skomputeryzowanie i małą inwigilację: „mikrofony do nagrywania i analizy naszej gry, kamerki internetowe do obserwowania pozycji kciuka z tyłu gryfu oraz dedykowane programy komputerowe, dzięki którym zwolnimy i zapętlimy interesujący nas fragment utworu, nad którym pracujemy – witamy w szkole XXI w.!”

Poza szkołą też się dzieje. Po opanowaniu kilku utworów możemy się zapisać na warsztaty gry w zespole profesjonalnych muzyków. Są również organizowane spotkania z najbardziej znanymi, polskimi gitarzystami. KUŹNIA dba o konkursy (raz w tygodniu) i nagrody: „m.in. wejściówki na koncerty, prenumeraty czasopism gitarowych i komplety strun”. To wszystko dzięki współpracy z takimi sklepami jak „TanieStruny.pl”, czy „Lach&Lach”. Ponadto utrzymuje stały kontakt z magazynem „Gitarzysta” oraz z miejscem niezbędnym w razie wszelkich usterek – pracownią lutniczą „Guitar Help” (możliwe są zniżki dla uczniów). Wewnętrzną społeczność uczniów i nauczycieli spaja internetowe forum – miejsce wsparcia, wymiany myśli, zachwytów, jak też miejsce próby poznania demona, jakim jest muzyka. Jak to szło w „Sympathy For The Devil”…

But what’s confusing you
Is just the nature of my game (…)

Kiedy byłem szczeniakiem bez życiowej wiedzy (wciąż nim jestem, ale mniej), uczęszczałem do KUŹNI GITARZYSTÓW przez jakieś półtora roku. Zrezygnowałem ze względu na maturę. UWIERZYCIE? Kiedy o tym myślę, pluję sobie w brodę. I jeszcze ta kurząca się gitara…(chlip!). Ale wiecie co…w czasie pisania naszła mnie chęć powrotu. Dołączycie się?

Do dzieła! Rock and Roll Hall of Fame się niecierpliwi!

MS

Dodaj komentarz

Top